We wtorek pożegnałem miłych ludzi w hostelu w Vinchina i skierowałem się do Fiambalá.
Nie spodziewałem się za wiele po tej drodze, jeżeli chodzi o krajobrazy. A tu, proszę, miłe zaskoczenie. Prawie Meksyk.
Chilecito jest dość dużym miastem na północy prowincji La Rioja. Przejeżdżałem przez nie akurat w porze lunchu. Sporo musiałem się pokręcić, aby znaleźć kuchnię na wynos. Miła starsza pani zrozumiała, że nie mam dokąd zabrać przygotowanych przez nią dań. Jej wnukowie przynieśli skądś stół i ustawili dla mnie na ulicy. Jedzenie było proste i smaczne. Na deser winogrona. Rachunek jak dziesięć lat temu.
Wiatr często zaskakuje porywami. Zdarzają się także mini trąby powietrzne. Ta akurat stała w miejscu.
Fiambalá leży już w prowincji Catamarca. Na mapie wydawała mi się większa. W rzeczywistości to raczej wieś. Na szczęście jest stacja benzynowa, bankomat, hostele i prosta restauracja. Ulice zaprojektowane zostały z rozmachem, szeroko. Nieliczne z nich są wyasfaltowane. Budynki jednopiętrowe co najwyżej. Żeby było ciekawiej, ulice są jednokierunkowe, mimo że szerokie, a ruch na nich niewielki. Szukając noclegu parę razy złamałem niechcący zakaz w newralgicznym punkcie miasta przy głównym placu. Tym samym miejscu, w rożny sposób. Policjant w cywilnym stroju z gwizdkiem cierpliwie za każdym razem zwracał mi uwagę. W końcu założył nawet kamizelkę służbową. Zauważyłem, że Argentyńczycy też popełniali błędy.
Mariano przysłał mi mailem nowe dokumenty motocykla (taką specjalną kartę do przekroczenia granicy) i polisę ubezpieczeniową na wszelki wypadek. Pozostawało mi tylko je wydrukować i podpisać w imieniu Mariano. Nie było to łatwe. W hotelu nie było w ogóle internetu, w Cybercafe, też akurat zabrakło. Na szczęście na placu głównym owszem, jest WiFi dla wszystkich. Mail odebrałem, dokumenty zapisałem. Znalazłem też sklep -zakład fotograficzny, gdzie mieli drukarkę. Ale przekazanie dokumentu do wydrukowania, z autentycznym zaangażowaniem właściciela sklepiku, zajęło nam dwie godziny. Młode pokolenie nie używa już maili, mój iPad nie współpracuje też z normalnym urządzeniami. Ale nikt z nas się nie niecierpliwił. Czas płynie tu inaczej. Udało się w końcu.
Fiambalá jest ważna, ponieważ jest to ostatnie miejsce, gdzie można się zatrzymać na nocleg i uzupełnić zapasy przed przekroczeniem Andów przez Paso de San Francisco. Na głównym placu jest tablica upamiętniającą Dakar z 2012r., kiedy to właśnie tu była meta jednego z etapów. Zawodnicy jechali w przeciwną stronę niż ja teraz.
Najbliższe miasto za przełęczą w Chile to Copiapó, odległe o 480km. Zatankowałem do pełna, także do dwóch zbiorników dodatkowych, które wiozę.
Do granicy jest 200km.
Posterunek argentyński jest na wysokości ok 4000m, 20km przed granicą administracyjną państw. Byłem dość wcześnie, przede mną tylko jeden samochód.
Musieliśmy poczekać z godzinę, aż uruchomią generator. W oczekiwaniu, przyjemnie mi się rozmawiało z jednym z żandarmów. Kiedy już był prąd, załatwienie formalności trwało tylko chwilę. Bardzo mili, sympatyczni ludzie.
Posterunek chilijski jest 130 kilometrów dalej.
Pomiędzy tymi punktami droga przebiega na wysokości około 4500m, maksymalnie osiągając wysokość, jak widać z raportu GPS, 4774m npm. Droga przez Andy przez Paso de San Francisco jest najmniej przyjazna ze wszystkich, jakie dotychczas poznałem. Było bardzo zimno. Do tego silny wiatr. Przydała się podpinka do kurtki. Asfalt kończy się w Argentynie. Za granicą w Chile droga jest kamienisto-żwirowa, miejscami to mocno powybijana tarka. Prędkość siłą rzeczy jest mniejsza, więc wydłuża się czas, jaki trzeba spędzić w tych niegościnnych warunkach. Wibracje powodują, że luzują się śrubki, mocowanie kanistra, plomby w zębach. Pośpiech nie jest wskazany, bo organizm męczy się szybciej ze względu na wysokość.
Trochę cierpliwości i dotarłem do posterunku chilijskiego. Po uprzejmej i szybkiej odprawie już jestem w Chile. W miarę, jak droga opadała, robiło się przyjemniej, cieplej.
Ten lisek wyraźnie chciał, abym go oswoił.
Minąłem duże Copiapó. Do oceanu pozostało tylko 70km.
Według moich wstępnych planów do Copiapó miałem dojechać przez Pircas Negras, a wrócić do Argentyny przez San Francisco. Teraz i tak wszystko się zmieniło, więc dlaczego by nie zahaczyć o Pacyfik? Spotykani Chilijczycy zachwalali Bahia Inglesa, wioskę z piękną plażą. Dojechałem tam po długim dniu, ale jeszcze sporo przed zachodem słońca (550 km, 11 godzin).
W poszukiwaniu noclegu idąc pomiędzy cabañas z zaskoczeniem zauważyłem przed jedną z nich trzy motocykle z polskimi tablicami z Olsztyna. Nie mogłem nie wejść i się nie przywitać. Wynająłem szałas obok i wróciłem do sąsiadów rodaków motocyklistów.
Jasio, Przemek i Tomek (na zdjęciu od prawej).
Koledzy od lat jeżdżą w tym składzie po różnych kontynentach. W porównaniu ze mną to zawodowcy. Motocykle KTM690 dobrze przygotowane do jazdy poza asfaltem i bezdrożach. Došwiadczenie i umiejętności nabyte w różnych warunkach. I, co najważniejsze, nieustający zapał do kolejnych przygód. Przez parę godzin opowiadaliśmy przy winku o zabawnych zdarzeniach w drodze i wymienialiśmy się spostrzeżeniami.
Bardzo miłe spotkanie. Zastałem podjęty kolacją. Przemek przygotował specjalnie dla mnie znakomite kanapki. Tego dnia od śniadania nie miałem okazji nic jeść, więc wielka była moja wdzięczność.
Więcej o podróżach Jasia, Tomka i Przemka można przeczytać na świetnie przygotowanej stronie
www.przezkontynenty.com
Pożegnaliśmy się w czwartek rano. Koledzy kończą swoją podróż w Valparaiso, skąd wysyłają motocykle do domu. Ja jadę w przeciwną stronę, dzisiaj do Antofagasty, na północ.
Poranek w Bahia Inglesa był pochmurny.
Chañaral nie zmienił się od 2009r., kiedy tu zatrzymałem się na nocleg. To nie plaża jest w mieście, tylko miasteczko jest wciśnięte pod skały na skraju plaży, a raczej pustyni. Dalej boczna droga wzdłuż oceanu prowadzi do Caleta Pan de Azucar.
Sprzed ośmiu lat zapamiętałem dróżkę w bok prowadząca na klif nad oceanem. Widok zasługiwał, aby tam powrócić. Niestety dróżka zamknięta została 5 km przed klifem. Dalej można pieszo. Trudno, innym razem. Ale sama dróżka tez była piękna.
Taltal (powtórzenie nieprzypadkowe) to dość duże, ale niezbyt ładne miasteczko. Ma za to wyjątkową plażę.
Przez kilkadziesiąt minut droga prowadziła wzdłuż oceanu. Piękne widoki i orzeźwiająca bryza. Krajobrazy przypominające te najpiękniejsze z różnych stron świata. Po czym niepostrzeżenie oddaliła się od morza i wyniosła mnie na ponad 2500 m npm na środek Atakamy. I pozostałem na tej pustyni aż do przedmieść Antofagasta.
Antofagasta to duże miasto, jeden z najważniejszych portów w Ameryce Południowej.
W piątek miałem dotrzeć do San Pedro de Atacama. Odległość niewielka, droga niewymagająca.
Po wygodnym noclegu postanowiłem odkryć ukrytą plażę, tak się nazywa, Playa Escondida, trzydzieści parę kilometrów na południe od Antofagasty.
Boczna dróżka prowadziła przez wysoką wydmę. Przy plaży skromna chatka, na plaży jeden namiot. Pusto i pięknie.
Zastanawiałem się, dlaczego sępy zainteresowały się mną akurat dzisiaj.
Musiałem przeoczyć raczej ważniejszy wyjazd z Antofagasty w stronę Calamy.
Droga z Antofagasty do Calamy przechodzi przez środek pustyni, dość wysoko i jest pełna ciężarówek. Łączy oba ważne miasta. Antofagasta to port, w okolicach Calamy są za to wielkie kopalnie głównie miedzi. Przejeżdżałem przez miasteczko Sierra Gorda, które powstało obok kopalni o tej nazwie. Kopalnia od paru lat należy do KGHM. Miasteczko niczym się nie wyróżnia od innych tego typu osad w Chile. Oznacza to niestety, że przypomina slumsy. Odniosłem wrażenie, że górnicy chilijscy pracujący dla tego samego właściciela mają zdecydowanie różne warunki.
Wzdłuż drogi poprowadzona jest linia kolejowa. Na stacji (nazwy zapomniałem, stacja to ten domek po prawej stronie) zatrzymał się właśnie pociag.
Podmuchy silnego zimnego wiatru wzmacniane były przez mijane ciężarówki. Nie były to najprzyjemniejsze dwie godziny z tej podróży.
Kapliczek przydrożnych jest w Chile mnóstwo. Poświęcane są świętym lub też, podobnie jak u nas, pamięci ofiar wypadków na drodze. Wiele sfotografowałem, bo każda jest czymś wyjątkowym. Ta naprawdę mnie zdumiała.
Droga zrobiła się ciekawsza już blisko San Pedro de Atacama. Zachwycający księżycowy krajobraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz