Jestem w San Pedro de Atacama po raz trzeci. Miasteczko jest bardzo turystyczne, ale da się lubić.
Główny deptak to Caracoles.
Wygodnie jest się tu zatrzymać. Dużo miejsc do spania. Dobre jedzenie. Agencje turystyczne oferujące wycieczki do okolicznych atrakcji. Sklepiki z pamiątkami, często ciekawymi rękodziełami okolicznych mieszkańców. Z pewnością także z nieodległej Boliwii i Peru. Małgosia słusznie zauważyła, że tam gdzie rdzenna ludność wyginęła za sprawą Hiszpanów, tam niestety pamiątki są robione w Chinach lub są na jeszcze niższym poziomie.
Rano, ale bez przesady, wybrałem się do Gejzerów El Tatio. Byłem już tam dwukrotnie. Poprzednimi razy wyjazd był około 03,30 rano, po to, aby być już tam przed wschodem słońca i podziwiać widowisko. Do El Tatio jest 90 km średnią drogą. Moja teoria była taka, że przed wschodem słońca temperatura na wysokości 4300 m npm, a tak wysoko właśnie polozone jest El Tatio, jest poniżej zera. Wrząca woda podgrzana przez wulkan przy takiej różnicy temperatur tworzy efekt. Kłęby pary są spektakularne.
Ciekaw byłem, jak wyglądają gejzery w południe. Bez zrywania się w środku nocy. Wyjechałem po śniadaniu. Droga piękna.
Zaletą tak późnego wyjazdu było to, że nie musiałem się ścigać z dziesiątkami busów wiozących turystów podobnych do mnie poprzednimi razy.
W wiosce Machuca, obowiązkowym przystankiem w powrocie z El Tatio, gdzie można zjeść szaszłyk z lamy i kupić pamiątki, minąłem się właśnie z już powracającymi.
Gejzery El Tatio otwarte są od 06,00 do 12,00. Ja byłem pięć minut po południu. Szlaban ominąłem łatwo bokiem. Nie było już nikogo w kasie. Moglem spokojnie jeździć po całym rozległym terenie. Muszę przyznać, że woda bulgotała zdecydowanie spokojniej niż o świcie. Moja teoria się nie sprawdziła zatem.
Zaletą tak późnej wizyty było to, że byłem w całym El Tatio sam, nie licząc sympatycznej pary nauczycieli z Santiago, którzy też najwyraźniej chodzą swoimi drogami.
Podgrzewany przez wulkan basen był wyłącznie dla mnie.
W powrotnej drodze udało mi się uchwycić walczące ze sobą vicuñas (samce zapewne). Bardzo groźne dźwięki wydawały przy tym.
A tak to się może skończyć.
Zachód słońca koniecznie chciałem zobaczyć w Valle de la Luna, Dolinie Księżyca.
Od 2010r., kiedy byłem tu ostatnio, sporo się zmieniło. Skały pokryły się dziwnym srebrnym nalotem. A droga zerodowala do stanu krytycznego. Ale magia tego miejsca pozostała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz