czwartek, 9 lutego 2017

Salar del Hombre Muerto - Salar de Pocitos - San Antonio de Los Cobres

08.02.2017, środa

Antofagasta de La Sierra

Dzisiaj wróciłem do San Antonio de los Cobres. Zatrzymałem się w Amanecer Andino, oczywiście.To przedostatni dzień na motocyklu. Jutro kończę podróż.

Poranek rozpocząłem od czyszczenia odzieży. Okazało się, że bagietka, którą włożyłem do kufra przedwczoraj jako żelazny zapas, w pierwszej kolejności ususzyła się. Następnie na wczorajszej tarce bułka nie tylko zamieniła się w tartą, powstał z niej pył. Była wprawdzie zapakowana w torebkę foliową, ale torebka też się przetarła. Ot, takie poranne nieplanowane zajęcie. Jednocześnie wiem już, dlaczego "żebra" na drodze szutrowej, zwane tutaj "serrucho", nazywają się u nas tarką.

Z Antofagasta de la Sierra jechałem dzisiaj na północ. Droga tym razem powinna być bardziej uczęszczana. W istocie, tak nie było. Wyjątek stanowiły jeden samochód i dwie obciążone ciężarówki. Pierwsza zakopała się w piasku w takim miejscu, że niestety nie mogłem jej wyminąć. Po pewnym czasie przyjechała potężna maszyna budowlana, która powoli mozolnie holowała zestaw pod górę. Udało mi się wyprzedzić to towarzystwo w miejscu, gdzie znowu pojazdy ugrzęzły. Nie cieszyłem się długo. Po chwili dogoniłem pierwszą z ciężarówek i wlokłem się za nią z pół godziny, dopóki kierowca nie znalazł miejsca, gdzie moglem zmieścić się, aby go wyprzedzić. Zaskakujące, dość ważna droga, a samochody nie mogą się na niej nawet minąć. Zdziwiłem się także, że aż do wysokości 4200 m droga była piaszczysta. Głęboki piasek.

Po 90 km ukazał się Salar del Hombre Muerto. Wydaje mi się najpiękniejszy. Bardziej nawet, niż Salar Antofalla, który zachwycił mnie wczoraj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz