poniedziałek, 6 lutego 2017

Paso Sico - San Antonio de Los Cobres

Wczorajszy odcinek nie był długi, bo liczył ok 350 km, ale ponad 200 km to droga szutrowa, wymagająca koncentracji. Poza tym cały czas w zasadzie powyżej 4000m, a dwie przełęcze - powyżej 4500m. Dojechałem naprawdę zmęczony.

Dobra asfaltowa droga biegnie z San Pedro de Atacama na południe. Po minięciu Toconao i przekroczeniu Zwrotnika Koziorożca skręciłem w boczną dogę, która po 10 km doprowadza do pięknych jezior Miscanti i Miñiques. Sporo turystów, bo rzeczywiście jest to miejsce wyjątkowe. Teren jest ogrodzony, wyznaczone są ścieżki do poruszania, otrzymujemy mapki z informacjami.

Po drodze do granicy mija się jeszcze kilka jezior i salarów. W miarę oddalania się od San Pedro liczba samochodów zmalała do zera. Byłem chyba jedyny tego dnia na przejściu granicznym w kierunku do Argentyny. W przeciwną stronę minąłem dwa samochody.

Powiedzieć, że San Antonio de Los Cobres nie jest ładnym miastem to mało. Położone jest na wysokości 3750 m, co niektórym może sprawiać dolegliwości. Pamiętam, że sześć lat temu zatrzymałem się tu z Jackiem na początku naszej podróży, jeszcze przed dłuższym pobytem na większych wysokościach, i czułem się średnio. Teraz jest ok. Miasto wśród piasków, jak wszystkie w tym regionie zwanym La Puna. Budynki skromne, ulice z ziemi. W dzień prażące słońce, po południu przychodzi silny zimny wiatr, który unosi tony pyłu i zrywa internet. W nocy temperatura spada do +3 stC. Ale po paru męczących godzinach miejsce, gdzie można schować się przed słońcem i wiatrem, usiąść, zjeść, przespać się, wydaje się piękne.

Zatrzymałem się w hostalu Amanecer Andino, w tym samym, gdzie przed laty z Jackiem. Wtedy do hostalu skierował nas spotkany na drodze sierżant żandarmerii, p. Quintana. Tym razem to on otworzył drzwi, zameldował, ale także przygotował kolację i nawet częstował winem. Synowie właścicieli wyrośli. Wtedy podejmowała nas jego żona Cecilia, Indianka Mapuche, która była nauczycielką. Nie ma jej i nie wypadało mi pytać gospodarza, dlaczego. Może się wyjaśni przy śniadaniu.

Dzisiaj jadę wgłąb La Puna do Tolar Grande. Kolejne dwa dni będę w tamtej okolicy, a w czwartek kończę podróż motocyklem w Salta. Jest bardzo prawdopodobne, że do środy lub czwartku będę poza zasięgiem telefonu, więc się nie martwcie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz